Camino del Norte - Dzień 23

10 lipca 2016r.

Ostatni dzień w Hiszpanii wyglądał tak:

Po nocy pełnej muzyki wstałem rano, żeby zdążyć na autobus, który miał mnie zawieść bezpośrednio do Santiago. Nie chciałem bawić się już w autostop, bo był on zbyt niepewny czasowo, a miałem kilka rzeczy do załatwienia w mieście i na popołudnie zarezerwowany lot do Polski.

Po dotarciu do miasta skontaktowałem się z dziewczynami i umówiliśmy się, że wspólnie pójdziemy na uroczystą mszę dla pielgrzymów o 12.00 w katedrze. Do południa miałem spory kawałek dnia, więc pozwoliłem sobie wreszcie na odkrywanie miasta.

 

Teraz kilka słów o nim. W mojej opinii tylko centrum zasługuje na prawdziwą uwagę, cała reszta jest bardzo podobna do innych hiszpańskich miast. Nie twierdzę, że nie jest ładna, ale jest "normalna" jak na hiszpańskie miasto. Przechadzając się wąskimi i wysoko zabudowanymi uliczkami, czułem się jakbym przeniósł się w czasie o kilka stuleci. Co ciekawe udało mi się w labiryncie uliczek kilkukrotnie zgubić orientację :D a zwykle mam dobrą orientację w terenie...

Nie ukrywam, że dla mnie i dla innych najważniejszym punktem była katedra.

 

Wreszcie wybiło południe, więc udałem się do jej wnętrza. Jednak zgodnie z zasadami musiałem zostawić plecak w przechowalni na zewnątrz.
Środek nie okazał się tak oszałamiający jak oczekiwałem, swoją budową bardzo przypominał mi archikatedrę na Hradczanach w Pradze. Podobieństwo wcale nie umniejsza jego piękna, ale mnie to było oglądanie po raz drugi tego samego.


Jedną z ważniejszych rzeczy, na które czekałem było okadzanie ludzi ogromną kadzielnicą podwieszoną do sklepienia.
Zabawne było jedno. Przed mszą ochroniarze prosili ludzi, żeby w czasie nabożeństwa nie robili zdjęć, bo będzie na to jeszcze czas po. Jednak w chwili rozpoczęcia się show (niestety to słowo samo ciśnie mi się na usta) wszyscy ludzie, jak jeden mąż wyciągnęli aparaty. Zaczęli nagrywać i robić zdjęcia, więc ja nie mogłem pozostać gorszy :)

 

Po uroczystości, spotkałem się z Asią i Anią oraz ich towarzyszem ostatnich kilometrów do Santiago, Santiago. Wbrew pozorom tym zdaniu nie ma powtórzenia. Chłopak pochodzi z Ekwadoru, na co dzień studiuje we Francji, a ma na imię jak to miasto. Wspólnie zjedliśmy posiłek.


W zasadzie na tym mógłbym zakończyć moją opowieść o drodze do grobu św. Jakuba.
Jednak ciągle pozostaje niezakończona historia z Diarmidem. 

Wcześniej pojawiał się w najmniej oczekiwanych momentach i tym razem nie mogło być inaczej! Kiedy wraz z dziewczynami poszedłem do Centrum Pielgrzymów, spotkałem go. Czekał w kolejce po swoją Compotelę. Aż ciężko uwierzyć, że to wydarzenie miało miejsce!
Rozstaliśmy się dwa dni wcześniej, w niedzielę (dziś) Santiago przeżywa prawdziwe oblężenie pielgrzymów, a jednak nasze ścieżki ponownie przecięły się. Znowu nie miał pieniędzy, bo został okradziony jak spał w parku z bezdomnymi i zaraz miał wyruszyć, tak jak ja do Fisterry.

Kilka tygodni później dowiedziałem się, że później ponownie został okradziony, tym razem z aparatu. On to ma ciężkie życie. Jednak postanowił zostać w Hiszpanii, a dokładnie w Barcelonie na dłużej i uczyć angielskiego.

Mi nie pozostało już nic innego jak tylko udać się na lotnisko i z jedną przesiadką w Madrycie wrócić do Krakowa. Jedynym minusem drogi powrotnej była godzina lądowania w Balicach - 3.45 rano, a na 7.00 tego samego dnia musiałem być w pracy...

Tak wyglądało MOJE Camino del Norte. 

Cudownie jest mieć marzenia, ale jeszcze cudowniej jest jest realizować!


Poprzedni dzień                                                        Podsumowanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze pod postami nie wyświetlą się od razu. Dzięki temu zostanę powiadomiony, że post został skomentowany. Po moim przeczytaniu, komentarz w niezmienionej formie trafi na stronę.