Camino del Norte - Dzień 18

5 lipca 2016r.

Diarmid obudził mnie przed szóstą i powiedział, że zaraz wyrusza w dalszą drogę. Dla mnie ten dzień miał być jednym z łatwiejszych i krótszych, bo zostawiałem siły na następny, który zapowiadał się ciężko - podejście na najwyższą wysokość na szlaku. Dlatego pożegnałem się z moim nowym znajomym i zapewniłem go, że prawdopodobnie spotkamy się jeszcze.

Po przejściu przez całe Vilalba, szlak skierował moje kroki w stronę łąk i lasów. Taką trasą w niezbyt słonecznym, ale zarazem też nie deszczowym dniu wędrowało się wybornie. Kilometry ubywały bardzo szybko, a dzień umilało mi odnajdywanie coraz to różnych wariacji na temat muszli świętego Jakuba.


 Najbardziej praktyczna, czyli metalowe muszle umieszczone w płytkach chodnikowych. Podążanie za trasą Camino w mieście należało do bardzo trudnych czynności. Przez wszędobylskie reklamy ciężko było dostrzec małą muszlę lub żółtą strzałkę.


W mieścinie Baamonde, zaraz koło butki telefonicznej, spotkałem nikogo innego tylko Diarmida. Akurat wychodziłem ze sklepu, gdzie zakupiłem przepyszne Magdalenki. W Polsce ten typ ciastek nie jest zbyt popularny, ale są bardzo podobne do znanych nam muffinek. Mój kompan w dalszym ciągu nie miał pieniędzy, ale już wpadł na pomysł jak je uzyskać, więc z dużą chęcią poczęstował się moimi ciastkami. 

Sprzedaż nerki, oto jego wyjście z tej sytuacji :) 
 
Oczywiście z nerką to jest żart :D 

Postanowił skorzystać z usług Western Union. Z tego co mi wytłumaczył działa to mniej więcej tak: 
- prosisz kogoś o przesłanie pieniędzy do WU z podaniem twoich danych, w tym numeru paszportu, lub innego dokumentu tożsamości;
- WU pobiera dosyć sporą prowizję, przy niskich kwotach sięgającej nawet kilkunastu procent;
- udajesz się z dowodem tożsamości do dowolnego banku, poczty na całym świecie i dostajesz swoje pieniądze. Z tego co wiem wiele sklepów również prowadzi takie usługi.

Proste? Jak najbardziej, jest tylko jeden małych haczyk - trzeba się skontaktować z kimś, kto miałby zrobić dla nas taki przelew. Swój telefon zepsuł przed wyruszeniem do Santiago i nie miał przy sobie żadnego.
Tutaj na scenie pojawiam się ja! Ponownie udzielam mu bezzwrotnej pożyczki (2 euro) na zadzwonienie do ojca. Po dogadaniu wszystkich szczegółów okazało się, że najbliższa poczta jest 6 km dalej, w innym mieście. Poszedł sam, a ja udałem się w dalszą drogę. Poinformowałem go jednak, gdzie planuję się zatrzymać, żeby mógł do mnie dojść.

Tego dnia mijałem ważne miejsce w przypadku długodystansowych wędrówek, a mianowicie słupek oznajmujący, że do Santiago pozostało mi tylko 100km.


Poprzedni dzień                                                                              Następny dzień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze pod postami nie wyświetlą się od razu. Dzięki temu zostanę powiadomiony, że post został skomentowany. Po moim przeczytaniu, komentarz w niezmienionej formie trafi na stronę.