Camino del Norte - Dzień 20

7 lipca 2016r.

Jeżeli byłbym bardzo uparty to tego dnia mógłbym dojść do Santiago, bo pozostało mi około 47km. Jednak moje plany nie polegały tylko na dojściu do Santiago, a zakładały też piesze dotarcie do Fisterry, czyli przejście kolejnych 90km.

Dlaczego ciągnęło mnie, aż tam?

Według historii, które usłyszałem i przeczytałem pielgrzymi, którzy podążali do grobu św. Jakuba, w ramach pokuty lub oczyszczenia, wyruszali również do "Końca Ziemi", bo to oznacza hiszpańska nazwa miejscowości. Kiedy docierali na miejsce popełniali ostatni akt oczyszczenia, czyli pozbywali się swoich rzeczy - wyrzucali je do morza lub palili. Nie miałem, aż tak drastycznych zamiarów, ale nie byłbym sobą, gdybym tam nie poszedł.

Jednak wracając do dwudziestego dnia wyprawy. Z noclegu wyruszyłem z piosenką na ustach i w tym wypadku nie jest to tylko powiedzenie. Uwielbiam śpiewać w podróży, a mogę robić to tylko w samotności, bo mój głos nie nadaje się do publicznych występów :P

Moja mina zrzedła trochę, gdy doszedłem do Arzúa, gdzie Camino del Norte łączy się z najpopularniejszą z dróg jakubowych - Camino Francés. Jeżeli ktokolwiek uczestniczył w pielgrzymce do Częstochowy, to bardzo dobrze zrozumie opis, który zaraz przedstawię.

Od wspomnianej miejscowości razem ze mną wędrowały niepoliczalne rzesze pielgrzymów. Nie było momentu, kiedy mógłbym być sam, ciągle towarzyszył mi tłum ludzi. Przez blisko trzy tygodnie, w ciągu dnia spotykałem kilku, kilkunastu pątników, teraz mijałem tylu w kilka minut. Był to szok, na który nie byłem przygotowany.

Mniej więcej w połowie dnia spotkałem Diarmida. Tradycyjnie odpoczywałem i czytałem książkę, gdy nagle widzę jak idzie. Okazało się, że po naszym ostatnim spotkaniu i odebraniu pieniędzy udało mu się dojść dalej niż mnie. Tak samo było wczorajszego dnia, jednak dzisiejszego poranka postanowił dłużej zostać w miejscu swojego noclegu, dzięki czemu byłem w stanie go wyprzedzić.

Naszą znajomość musieliśmy wreszcie uwiecznić na zdjęciu.

Diarmid to ten po lewej :)

Pośród odczuwalnego podziwu ze strony innych pielgrzymów - mieliśmy ogromne plecaki i wyglądaliśmy na długodystansowych podróżników, wspólnie pokonywaliśmy ostatnie kilometry do naszego celu. 

Oto kilka faktów/ciekawostek jakie zafundował mi Szkot:
- na Camino wyruszył jeszcze z Francji, tydzień wcześniej niż ja;
- w pierwszym tygodniu naderwał mięsień w barku, poszedł do szpitala, gdzie założyli mu specjalny stabilizator na bark i odradzili kontynuowanie podróży;
- Diarmid nie przejął się tą radą, po prostu zdjął ramię plecaka z chorego barku i poszedł dalej;
- w podróż zabrał dwie tysiąc stronicowe książki, żeby zmotywować się do szybkiego przeczytania i wyrzucenia ich (duża waga);

Dzień zakończyłem w jednym polskim albergue na Camino - 4,5km przed katedrą w Santiago, nareszcie mogłem wszystko załatwić po polsku!

Jednak przed dotarciem na nocleg musiałem rozstać się z Diarmidem, bo postanowił już tę noc spędzić w mieście. Przed rozejściem wypiłem wraz z nim najlepsze piwo wciągu całej mojej podróży po Hiszpanii. Było najlepsze z kilku powodów:
- zimne, a dzień był niemiłosiernie gorący;
- do celu pozostało raptem kilka kilometrów;
- doborowe towarzystwo tak niesamowitego człowieka;


Jakby tego było mało to nadal nie koniec naszej wspólnej przygody :D

Poprzedni dzień                                                            Następny dzień


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze pod postami nie wyświetlą się od razu. Dzięki temu zostanę powiadomiony, że post został skomentowany. Po moim przeczytaniu, komentarz w niezmienionej formie trafi na stronę.