Z samego rana przekroczyłem ostatnią granicę na Camino del Norte. Przechodząc przez Puente de los Santos (Most Świętych) ostatecznie opuściłem Asturię i wszedłem do ostatniego regionu Hiszpanii - Galicji.
Wbrew pozorom przekroczenie rzeki Eo zmieniło znacznie więcej niż mogłoby się wydawać.
Po pierwsze efekt psychologiczny - do końca pozostało już tylko kilka dni.
Po drugie fizyczny, wiedziałem, że najtrudniejsze etapy mam już za sobą, a do przejścia niecałe 200km.
Po trzecie otoczenie. Magazyny, które pojawiły się w Asturii tutaj miały inny kształt.
Muszelki św. Jakuba zmieniły kierunek wskazywania drogi. W całej Galicji kierunek w jakim należy podążać wyznaczają rozchodzące się promienie muszli, a nie ich początek. Nikt nie był w stanie zrozumieć tej zmiany, ani mi jej wyjaśnić.
Po czwarte po ponad dwóch tygodniach wędrówki na morzem, pozostawiam brzeg, by zagłębić się w ląd i góry(!).
Nierozłączną rzeczą związaną z wędrówką przez góry są... Uwaga! Podejścia. Niby człowiek robi po kilkadziesiąt kilometrów dzienne, a już jedna porządniejsza góra daje się we znaki.
Kolejny, a jednocześnie zupełnie inny dzień zakończyłem w Mondonedo, gdzie klucze do albergue są w rękach policji.
Wieczór spędziłem w towarzystwie miłej starszej Brytyjki, która zaczęła Camino del Norte 58 dni wcześniej w Irun (przypominam dla mnie był to 16 dzień). Tematem naszej rozmowy był Brexit, czyli niedawne podjęcie przez Brytyjczyków decyzji o opuszczeniu Unii Europejskiej. Tak jak ja, była oburzona takim stanem rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze pod postami nie wyświetlą się od razu. Dzięki temu zostanę powiadomiony, że post został skomentowany. Po moim przeczytaniu, komentarz w niezmienionej formie trafi na stronę.