Camino del Norte - Dzień 8

25 czerwca 2016r.

Wyznaję pewną zasadę, że najgorszy jest pierwszy i ostatni tydzień podróży. Dlaczego?

W pierwszym przypadku chodzi o nasze wspomnienia. Ciągle mamy w pamięci rzeczy, które robiliśmy jeszcze przed wyjazdem. Pracę, naukę, przygotowania, pożegnania z rodziną i znajomymi. Dopiero kiedy minie siedem dni i zastanowimy się co robiliśmy np. w zeszły poniedziałek to okazuje się, że nasze najświeższe odczucia dotyczą tylko drogi. Taki proces zachodzi już do końca.
Jak rozpoczyna się ostatni tydzień naszej podróży to zaczynamy odliczać dni i kilometry do końca. Myślimy co będziemy robić jak już wrócimy do domu, cieszymy się, że to koniec.
Co ciekawe nie ma znaczenia ile jest czasu pomiędzy pierwszym i ostatnim tygodniem. Może to być siedem dni lub miesiąc. Jak popatrzymy w tył to widzimy tylko podróż, jak wybiegniemy myślami w przyszłość to także zobaczmy podróż.

Oczywiście są to moje osobiste odczucia i mogą nie sprawdzać się u każdego. Jadnak jak wynika z moich rozmów z innymi podróżnikami, nie jestem odosobnionym przypadkiem.

Po tym przydługawym wstępie wracam do sedna opowieści.
Minął tydzień, przeszedłem 297km co daje dzienną normę 42,5km :) Wszystko przebiega tak jak to sobie zaplanowałem!

Pomimo trudności poprzedniej nocy z samego rana wyruszyłem w dalszą drogę. Niestety na Camino pojawiało się coraz więcej odcinków asfaltowych :(

We wczesnych godzinach porannych dotarłem do Santilla del Mar, malowniczego średniowiecznego miasteczka.



To co oprócz przepięknej architektury zwróciło moją, to wszędobylskie flagi, a w szczególności jedna - biało-czerwona.


Dzięki Damianowi, którego spotkałem dzień wcześniej, uniknąłem pomyłki i doszukiwania się jakiegoś tajemniczego połączenia pomiędzy tym miasteczkiem, a Polską. Flaga w tych barwach to również symbol Kantabrii, po której szedłem już od dwóch dni :)

Dzień zakończyłem w San Vincente de la Barquera, do którego prowadził kilkusetmetrowy most zbudowany w XVI wieku.

Będąc już w samym Albergue, które działało przy lokalnym kościele, nie musiałem mówić skąd pochodzę, bo opiekunowie sami wpadli na to, że jestem Polakiem. Jak do tego doszli? Otóż wydałem im się podobny z twarzy do Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II. Trzeba przyznać mieli ciekawy tok rozumowania :)






Poprzedni dzień                                                                       Następny dzień


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze pod postami nie wyświetlą się od razu. Dzięki temu zostanę powiadomiony, że post został skomentowany. Po moim przeczytaniu, komentarz w niezmienionej formie trafi na stronę.